Nasz Kościół, nr 100 (23.10.2011r)

WYDANIE JUBILEUSZOWE

 

ZAMYŚLENIA NAD SŁOWEM BOŻYM

Słowa Ewangelii według świętego Mateusza:

Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że Jezus zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał wystawiając Go na próbę: "Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?" On mu odpowiedział: "«Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem». To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: «Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego». Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy»".

Dzisiejsza odpowiedź jakiej Jezus udzielił faryzeuszom zaskakuje, zmusza do refleksji, otwiera niejako strumień myśli na to, co jest najistotniejsze, najważniejsze w życiu człowieka. Jest to fakt wobec, którego nie można przejść obojętnie. Współczesny człowiek również staje wobec wielu pytań, sam stawia też pytanie: co jest w życiu najważniejsze? Co czyni człowieka wielkim w oczach Bożych i w oczach drugiego człowieka? I na to pytanie Jezus udziela bardzo konkretnej odpowiedzi! Tak jak uczynił to w stosunku do faryzeuszów. Najważniejsza jest miłość Boga i wypływająca z niej miłości bliźniego. Czy nie jest to paradoks, że w świecie wojen, w świecie przemocy, w świecie pozbawiania człowieka godności w imię tzw. rozwoju, pseudotolerancji Jezus mówi, że najważniejsza i pierwsza jest miłość Boga i to miłość, w którą zaangażowany jest cały człowiek - ze swoją emocjonalnością, ze swoją wolitywnością, umysłowością, z całą swoją fizyczną mocą lub małością. Cały we wszystkich swoich władzach. Czy nie jest to paradoks?

Miłość zwycięża świat, miłość zwycięża nawet wtedy, gdy wydaje się przegrywa. Dlatego Jezus pokazał nam jakie przykazanie w Jego Królestwie jest najważniejsze. I co naprawdę dla człowieka jest najważniejsze!

Ania

 

"NASZ PAPIEŻ"

Hm, właściwie każdy, kto wspomina Ojca Świętego, bł. Jana Pawła II, czyni to z osobistym jakimś wzruszeniem, czułością i życzliwością. I już nawet nie chodzi tylko o szacunek do Jego osoby, pełnionej funkcji. To wszystko wynika z naszej wewnętrznej bliskości, przywiązania i niewytłumaczalnej, można by powiedzieć, z Nim relacji, jaką osobiście miał każdy z nas. Bo patrząc na życie Jana Pawła II patrzymy na świętość.

Kolejne szkoły noszące imię „naszego” Papieża, stowarzyszenia obierające sobie Jego za patrona, spotkania, pokazy, koncerty. Wspomnienia, wspomnienia…

Jakim był? Czy kolejne decyzja przychodziły Mu łatwo? Czy nigdy do Boga nie miał żalu? A był zakochany?

 

***

…Kiedy myślę o Janie Pawle II, najpierw przed oczyma staje mi obraz Papieża obejmującego krzyż. Tak, właśnie krzyż. Jakby na przekór temu, co chce wykrzyczeć świat. Temu, co mówi rzeczywistość i wszyscy ci, którym krzyż zaczął nagle przeszkadzać. Jakby na przekór ludziom, którzy chcą wszystko niewygodne natychmiast usunąć, z krzyżem na czele. Obraz Papieża przytulonego do krzyża. Jakby zdawał się mówić do umęczonego na nim Chrystusa: „Nic nie musisz mówić, nic…”

Czy też bym tak potrafiła?

 

***

Taki jestem. Jest serce, co mi się buntuje przeciw niewoli pieśni i czasom zniszczenia. 0 ulep ze mnie, Święty, dzban natchniony ulep!żebym mógł w strumień zebrać tęsknoty stworzenia. Wiem, że wiekowi trzeba sprzeciwu i woli, żeby mógł w dąb rozkwitnąć i w Miłość i w Wolność, że mu tych pieśni trzeba, aby ból ukoić, i pleść wieniec bławatny - melodię ukojoną - I z was jestem, z was jestem ja - Grek i Słowianin. Nie! Moja pieśń nie kłamie jakichś żądz i tęsknot. Lecz jam myślą napełnił i wizją zapali! ciebie - urno źródlana - promienista wnęko.

(Karol Wojtyła: Renesansowy Psałterz)


*…ojciec…

Ojciec przyszłego papieża był człowiekiem głęboko wierzącym, ceniącym ład i dyscyplinę. Uprzejmy, choć niezbyt towarzyski. Introwertyk. "(…)Moje lata chłopięce i młodzieńcze łączą się przede wszystkim z postacią ojca. (...) Patrzyłem z bliska na jego życie, widziałem, jak umiał od siebie wymagać, widziałem, jak klękał do modlitwy. To było najważniejsze w tych latach, które tak wiele znaczą w okresie dojrzewania młodego człowieka. Ojciec, który umiał od siebie wymagać, w pewnym sensie nie musiał już wymagać od syna. Patrząc na niego, nauczyłem, się, że trzeba samemu sobie stawiać wymagania i przykładać się do spełniania własnych obowiązków”.

*…katedra wawelska… pierwsze poruszenie serca…

Po latach przyjechał w Wielkim Tygodniu i uczestniczył w Ciemnej Jutrzni, sprawowanej w katedrze na Wawelu. W roku 1976 kardynał Karol Wojtyła wspominał te chwile: „Nie zapomnę nigdy pierwszego przeżycia tych słów i tej liturgii w wielkiej oprawie katedry wawelskiej. Poszedłem tam jako (...) chłopak w godzinach popołudniowych Wielkiej Środy, kiedy po raz pierwszy śpiewano Ciemną Jutrznię. Pamiętam rzędy ławek zajęte przez alumnów z Seminarium, stalle, w których godnie zasiadywali prałaci i kanonicy kapituły, wreszcie przy wielkim ołtarzu katedry Metropolitę Krakowskiego, niezapomnianego Księcia Adama Sapiehę. W centralnym miejscu wielki trójnóg, na którym paliły się świece, wygaszane w miarę jak zebrani kończyli śpiewać poszczególne psalmy. (...) Nieraz zastanawiałem się nad tym przeżyciem, którego nigdy już później nie dała mi w takim stopniu Ciemna Jutrznia, nawet w tej samej katedrze. Tamto było jedyne w swoim rodzaju. Polegało na jakimś wielkim odkryciu”.

*…Kalwaria…

"(...) Kalwaria Zebrzydowska: sanktuarium Matki Bożej i dróżki. Nawiedzałem je wiele razy, począwszy od lat moich dziecięcych i młodzieńczych”. Kalwaria była zawsze dla niego „rezerwuarem wiary”. Tutaj zatem przyjeżdżał, gdy go coś gnębiło. Każdy z nas ma taką swoją „pustelnię”, gdzie w chwilach trudnych może odnajdywać na nowo sens. I Boga. Także Jan Paweł II. Szukał oparcia. „Widziałem, że coraz częściej muszę tu przychodzić, bo po pierwsze spraw takich było coraz więcej, a po drugie, dziwna rzecz, one się zwykle rozwiązywały po takim moim nawiedzeniu na dróżkach”. To tutaj dojrzewały wszystkie ważniejsze decyzje w życiu Karola Wojtyły.

*…kształtowanie decyzji…

Od najmłodszych lat służył do Mszy św. i prezesował ministrantom. W pierwszej klasie gimnazjalnej zetknął się z niezwykłym człowiekiem, który wywarł na niego wielki wpływ. To ks. Kazimierz Figlewicz, który uczył religii, a także założył kółko ministranckie. Chłopiec służył mu codziennie do Mszy św. Przyszły papież był bardzo żywym, zdolnym, bystrym i dobrym chłopakiem. Z usposobienia optymista, choć przy uważniejszym spojrzeniu dostrzegało się w nim cień wczesnego sieroctwa. Do tego bardzo lojalny w stosunku do kolegów. Uczył się dobrze. Ksiądz Figlewicz służył przyszłemu papieżowi radą i posługą sakramentalną, będąc przez lata jego spowiednikiem.

*…normalny chłopak…

Nie unikał sportu. Lubił piłkę nożną. Raz nawet wybił piłką okno w kościele parafialnym. Przepadał za nartami i turystyką górską, wyprawiając się z kolegami na stoki Leskowca, Madohory czy Gorzenia. Do dzisiaj istnieją przecież górskie szlaki papieskie, otwiera się szereg nowych, nieznanych dotąd ścieżek, które przebywał Karol Wojtyła. A góry? Zdumiewają, zachwycają, budzą grozę i fascynację swoim majestatem i tajemnicą.

*…sztuka i Bóg…

Nie tylko sport i nauka szkolna wciągały młodzieńca. Pasją stał się teatr. Gimnazjalista poświęcał mu sporo czasu jako aktor oraz reżyser. W ówczesnych Wadowicach były dwa kółka dramatyczne. Jedno przy kościele parafialnym, drugie w szkole. Fascynacje teatrem robiły swoje. Jednak Opatrzność pociągała w zupełnie innym kierunku. Karol odwiedzał wadowickie świątynie. Nie tylko parafialną, lecz także Karmelitów Bosych na Górce.

Potrafił godzinami w ciszy kontemplować Stwórcę. To chyba także zdumiewa i zachwyca w biografii Błogosławionego. Nam jakoś trudno to sobie dziś wyobrazić. Boimy się ciszy… Thomas Merton powiedział, że Boga odnajdujemy w ciszy. Tak go szukał młody Karol. Życie świeckie czy duchowne? Musiał pytać sam siebie.

*…student…

Karol Wojtyła chciał studiować filologię polską, zgłębiać tajniki poetyki i twórczość romantyków. Wybrał Wydział Filologiczny UJ.

*…wybieram Miłość…

Nadszedł - przełomowy dla Karola - rok 1942. Nadal pracował w Solvayu, uczestniczył w teatralnych poczynaniach rapsodyków. Na początku tegoż roku podjął studia na tajnym uniwersytecie. Nie kontynuował jednak polonistyki, rozpoczął studia teologiczne. Przyjaciół to nie zaszokowało. Zawsze wyróżniał się wśród nich pobożnością i wewnętrznym skupieniem. Wstąpił do Seminarium Duchownego w Krakowie. „ Z tym okresem wiąże się zasadnicza decyzja w sprawie mojego powołania. Stało się dla nie jasne, że Chrystus powołuje mnie do kapłaństwa. Dotąd nie było to dla mnie jasne(…)”- mówił. Czy to, co dotąd czynił, było okrężną drogą do posługi kapłańskiej? Już przecież koledzy gimnazjalni dziwili się, że Karol wybrał polonistykę. Ich zdaniem już w latach szkolnych najbardziej nadawał się na kapłana. I to dobrego duchownego, który wniknie w psychikę wiernych.

 

***

Karola Wojtyłę cechowała zawsze niezwykła siła wewnętrzna, umiejętność koncentracji i moc oddziaływania na drugiego człowieka. Do tego dochodziła głęboka, dynamiczna wiara, przejawiająca się w różnych formach. Szybko stał się popularny wśród młodzieży. Dostrzegali w nim humanistę, a kontakty z wikarym nie kończyły się na ambonie czy w salce parafialnej. Wspólnie z młodzieżą spędzał wiele czasu. Chodzili do kin, teatrów, filharmonii, wyjeżdżali na rowerach poza Kraków, razem spędzali ferie. Grał z nimi w piłkę, organizował wycieczki górskie. Wszystko to zdumiewało.

„Pewnego dnia stało się dla mnie sprawą wewnętrznie oczywistą, że życie moje nie spełni się w tej miłości, której piękno skądinąd zawsze głęboko odczuwałem. Jako kapłan i duszpasterz byłem zawsze szczególnie blisko zwią­zany z ludźmi młodymi, chłopcami i dziewczętami, którzy wzajemnie znajdowali siebie, dokonywali wy­boru, zakładali rodziny. Błogosławiłem ich małżeń­stwa, ale przedtem starałem się ich do tego wielkiego sakramentu przygotować. Mieli do mnie zaufanie.(…) "

O postaci tej można by pisać i mówić wiele. Jego niezwykła i trudna od dzieciństwa droga, a przez to niesamowita dojrzałość nie pozwalają, by przejść obok niego obojętnie. Jedno jest pewne: związek między Miłością, miłością a edukacją u Karola Wojtyły jest oczywisty. Do końca pozostał wierny sztuce i nauce, pisał wiersze, poematy, eseje, nawet już jako papież. Przez całe życie również się kształcił. Odbył liczne studia zagraniczne, sam zgłębiał teologiczne traktaty świętych, doktorów Kościoła. Jak podkreślał w wywiadach: oddał się jednej Miłości - Bogu, tej drugiej - sztuce i teatrze - równocześnie pozostając wiernym.

Błogosławiony Jan Paweł II z pewnością był postacią nietuzinkową. Charyzmat, młodzieńcze fascynacje i charakter zrobiły swoje.

Wokół Papieża-Polaka z pewnością wyrastać będą nowe wątpliwości, pytania. Ale myślę, że najważniejszym jest to, aby zadać sobie samemu jedno tylko:, Kim jest Jan Paweł II dla mnie?"

Asia

(Cytaty pochodzą z książki: A. Bujak, M. Rożek: Wojtyła, Wrocław 1997)

 

ZAMYŚLENIA

Co znalazłeś?

List do Brata Alberta. Cała księga – jedno zdanie: „być dobrym jak chleb” – wystarczy aby żyć i owocować. Tak. To Kraków. Brat Albert idzie stukając drewnianą nogą. Idzie i daje chleb. Ci w ciepłych, dostatnich domach wiedzą lepiej co trzeba robić. Jak żyć. Czują się lepsi od tych do których idzie Brat Albert. Uważaj mogą rzucić kamieniem bo czują się bez grzechu.

* * *

Panie, gdybyś tu był. Ale ciebie nie było. Gdzie byłeś? I umarł Łazarz. Wszystko przemija.

„Na bagnach niedostępnych głos kaczek się niesie w przestrzeni. Nad olchę, nad modrzew ścięty Wzlatują płochliwe cienie”.

Ten świat odchodzi. W tym świecie łatwo było znaleźć coś nieuchwytnego, to piękno jedyne. Ale spróbuj znaleźć to samo na ruchliwej ulicy. Wejdź do domu. Tam w pokoiku umiera starszy człowiek, nikt o nim nie pamięta. Już on niepotrzebny. Ale on wiele lat temu też wszedł do pewnego pokoiku, tam ujrzał odchodzącego człowieka, spojrzał i wyszedł. Nie uwierzył że i on też będzie tak odchodził. Nikt nie wierzy.

Grzegorz Pieńkowski

 

JUBILEUSZOWA NIESPODZIANKA

Setne wydanie "Naszego Kościoła" to dla nas - choć mamy nadzieję, że również dla Was - nie lada wydarzenie. Z tej okazji przygotowaliśmy coś specjalnego - JUBILEUSZOWĄ NIESPODZIANKĘ w formie niewielkiej prezentacji całej redakcji. Mamy nadzieję, że pomysł Wam się spodoba. Miłej lektury!:-)

  • KS. PIOTR PILŚNIAK

Pomysłodawca i założyciel "Naszego Kościoła". Cierpliwie i wytrwale koordynuje cały zespół, "pozyskuje" nowych autorów, obmyśla różne projekty związane z gazetką. Od 30 czerwca 2009r. proboszcz naszej parafii. Wyświęcony w kościele pw. Świętej Trójcy w Będzinie 4.09.1993r. przez J. E. Księdza Biskupa Piotra Skuchę. Wikariusz parafii: Świętej Trójcy w Będzinie, św. Andrzeja Ap. w Olkuszu, Matki Bożej Anielskiej w Dąbrowie Górniczej, św. Joachima oraz Najświętszego Serca Pana Jezusa w Sosnowcu. Pomysłodawca i organizator Ogólnopolskiego Festiwalu Kolęd i Pastorałek w Będzinie. Organizator rowerowych pielgrzymek: 1997r PARYŻ, 2000r. RZYM i 2005r. KOLONIA. Honorowy Członek Towarzystwa Przyjaciół Będzina. Z zamiłowania organizator, z powołania kapłan. Pasjonat rowerów, wycieczek górskich, spływów kajakowych, zjazdów narciarskich. Cel do osiągnięcia: świętość…

  • ANIA ŚMIGIELSKA

Ania Śmigielska Przejęła obowiązki po Agnieszce. Teraz to ona pilnuje, aby każdy przecinek odnalazł swoje miejsce w zdaniu, żadne "o" nie zgubiło kreseczki nad sobą, a "a" lub "e" ogonka. Absolwentka filologii polskiej. Zawodowo, oprócz przygotowywania każdego numeru "Naszego Kościoła", stawia pierwsze kroki jako redaktor branżowego kwartalnika. Prywatnie stara się żyć tak, aby kładąc się każdego wieczoru do łózka móc sobie powiedzieć: "Tak, to był naprawdę udany dzień". Snuje, planuje, marzy. Czasem bardziej realnie, czasem mniej. Wolne chwile najchętniej spędza z przyjaciółmi, lub samotnie - z książką w ręku. Pochłonięta dobrą lekturą nie je, nie śpi... A na każde zadane przez kogoś pytanie odpowiada: "Nie teraz, czytam"

  • AGNIESZKA NOWARA

Jako pierwsza pracowała przy tworzeniu gazetki, to dzięki niej "Nasz Kościół" zyskał właśnie taki wygląd. O sobie mówi: Aktywnie wykorzystuję każdy dzień. Głośny śmiech, to mój znak rozpoznawczy. Nie narzucam nikomu swojego zdania. Ideałem nie jestem ;-) Emocje: dobrymi dzielę się z innymi, złe chowam głęboko. Samodzielność w działaniu- to lubię! Zwolenniczka kompromisu, chociaż czasami uparta Kiedy trzeba, tupnę nogą A na koniec: cieszę się bardzo, że to już setny numer gazetki, przy której powstawaniu byłam! :-)

  • ASIA STĘPIEŃ

Tutejsza parafianka od urodzenia. Z wykształcenia pedagog, pedagog zdrowia i terapeuta. Z usposobienia „niepoprawna romantyczka” i optymistka. Osoba ambitna, pomysłowa i kreatywna, z głową pełną kolejnych idei i planów. Aktywnie włącza się we wszelakie działania i przedsięwzięcia - także te społeczne i charytatywne - na szczeblu lokalnym i regionalnym, Nierzadko jest ich współtwórcą ponieważ nie wyobraża sobie pozostać jedynie biernym odbiorcą tego, co otrzymuje od Boga i innych ludzi. Z zapałem i zaangażowaniem realizuje powierzone jej zadania. Choć nie tylko te powierzone, również te, które sama sobie narzuca. Efekt możemy często przeczytać w „Naszym Kościele”, gdzie dzieli się tym, co dla niej ważne, choć równocześnie trudne.

  • GRZEGORZ PIEŃKOWSKI

Nasz najnowszy nabytek:-) W "Naszym Kościele" prowadzi rubrykę "Zamyślenia...". Rodowity będzinianin, chociaż jego korzenie są na Litwie. Interesuje się literatura, historią, socjologią, teologią, fotografią i szachami. Żona - chemik, synowie studenci. Ulubione książki: "Dzieła wszystkie" Juliusza Słowackiego oraz literatura rosyjska, zwłaszcza Dostojewski. Filmy: "Obywatel Kane", "Uciekający pociąg", "Człowiek z marmuru", "Dekalog Kieślowskiego". Kocha malarstwo Caravaggio.

  • ANIA DUDEK (FARYNA)

Kilka lat temu rozpoczęła swoją przygodę z pisaniem „Zamyśleń nad Słowem Bożym”. Początkowo bardzo nieśmiało, z czasem jednak, dzięki natchnieniom i prowadzeniu Ducha Świętego coraz pewnej i odważniej. Prywatnie nieustannie mieszka w Sosnowcu i od niedawna jest szczęśliwą mężatką. Zawodowo pracuje w szkole podstawowej - jako pedagog i wychowawca. Praca daje jej ogrom satysfakcji gdyż wiele może uczyć się od dzieci. Bezgranicznego zaufania, ogromnej miłości, pogody ducha i radosnego oczekiwania każdego nadchodzącego dnia… Mottem przewodnim Ani są słowa Świętego Augustyna - z lekką dozą humoru ale i powagi: „Człowieku naucz się tańczyć, bo inaczej aniołowie w niebie nie będą wiedzieć co z Tobą zrobić!” :-)

 

MASZ KRYZYS? TO DOBRA NOWINA!

Czy da się tak żyć, by uniknąć kryzysów?

Oczywiście, że nie da się ich uniknąć. I bardzo dobrze! Nasze życie tak jest skonstruowane, że kryzysy są potrzebne. Natomiast też nie jest tak, że każdego muszą dotykać. Ale generalnie: kryzys zawsze służy wzrostowi. Nie jesteśmy stworzeniem ukończonym przez Boga i dlatego musimy rosnąć i dojrzewać, a to boli. Pierwszym trudnym wydarzeniem w naszym życiu jest… poród, czyli moment przyjścia na świat. Później, gdy wydaje się już, że sytuacja jest opanowana – to człowiekowi zaczynają rosnąć zęby, a później upada, ucząc się chodzić itd. Pamiętam, że gdy ja byłem dzieckiem, pewnego dnia okazało się, że mam za małe buty. Miałem wtedy kryzys, którego do końca nie umiałem nazwać, więc poinformowałem świat: „Buty mnie bolą”. No i mama w odpowiedzi na to kupiła mi nowe. Zazwyczaj boli nas w życiu to, co należy zmienić. Jeśli to robimy – wzrastamy.

A czy lęk w naszym życiu również służy wzrostowi?

Nie! Pismo święte mówi, stawiając sprawę na ostrzu noża, że na świecie walczą ze sobą tylko dwie siły: jedna z nich to ta, która wszystko stwarza, jest siłą zwycięską i ostatecznie tylko ona będzie istnieć, a druga – to nasza wolność wyboru, która często przeciwstawia się miłości. I nie jest to nienawiść, ale lęk. Święty Jan mówi, że Bóg jest miłością, a kto nie wydoskonalił się w miłości, ten się lęka. Kto ma miłość w sercu – ten się nie boi.

Czy to oznacza, że najlepszym lekiem na lęk jest miłość?

Tak. W języku polskim pojecie lęku nie jest sprecyzowane. Mówimy, że się boimy, czujemy strach, przerażenie. Ale tak naprawdę nie mamy zdefiniowanych tych słów. Jest taki rodzaj lęku, który paradoksalnie nie ma z nim nic wspólnego. To jest taki wewnętrzny alarm, który włącza się, gdy np. podchodzimy do przepaści lub widzimy pędzący samochód. Czasem rodzice zaszczepiają w dziecku np. lęk przed ogniem, by nie wkładało do niego rąk. W taki sposób dzieci uczą się, że wobec pewnych zagrożeń należy być w życiu ostrożnym. I to jest dobre. Gorzej, gdy lęk jest w nas zaszczepiany niesłusznie i w dorosłym życiu nie zdajemy sobie z tego sprawy. Idziemy za nim, choć on nas już nie ratuje, ale hamuje w dążeniu do celu. W taki rodzaj lęku wchodzi zły duch. A wtedy – to miłość jest lekiem. Pamiętam historię pewnego człowieka, który jako mały chłopiec przeżył pożar swego domu. Kiedy wszystkim udało się jakoś wydostać na zewnątrz, on mógł uciec tylko na wysoki strych. Ojciec z dołu widział, że syn tam jest, i zawołał do chłopca, by skoczył na dół. On odpowiedział na to: „Ale jak mam skoczyć, kiedy cię nie widzę?”. Na to ojciec mu odpowiedział: „Synu, nieważne, że ty mnie nie widzisz, wystarczy, że ja cię widzę. Nie bój się, ja cię złapię”. I okazało się, że to zapewnienie, że ojciec go widzi, pozwoliło chłopcu skoczyć „na ślepo”. On wiedział, jak bardzo ojciec go kochał, więc mu zaufał. Wpadł prosto w jego ramiona. I to go uratowało. Dla mnie to przykład na to, jak miłość zwycięża lęk.

Ale paradoksalnie ludzie często właśnie miłości boją się najbardziej. Boją się kochać i przyznać, jak bardzo pragną być kochani…

No właśnie. Bo lęk najsilniej walczy z miłością. Wszystkie dobre uczucia w nas, cała nasza siła twórcza bazują na miłości. A zatem w nią właśnie lęk najbardziej uderza. Tam, gdzie nie ma miłości, pojawiają się wszystkie destrukcyjne uczucia. A tam, gdzie miłość zwycięża, pojawiają się wszystkie pozytywne uczucia, zaufanie i siła do działania.

Co Jezus miał na myśli, kiedy mówił, że mamy się nie lękać? Czego mamy się nie lękać?

Niczego. Jednak Jezusowi najbardziej chodzi o to, byśmy podejmowali działanie, realizowali dobre pragnienia i nie gasili wiary.

Powiedziałeś, że postawy lękowe mogą zaszczepiać nam rodzice. A czy lęk może pochodzić także od złego ducha?

Oczywiście! Lęk jest tak naprawdę jedyną bronią, której zły może używać. On nic nie może, poza tym, by nas zastraszać. Wykorzystuje więc ku temu każdą naszą słabość. Np. straszy, że służąc Bogu, będziemy cierpieć i umrzemy. Albo, że nasze dzieci będą chorować. Ważne jest jednak to, by wiedzieć, że zły duch w niczym nam nie zagraża. On nie może realizować swoich gróźb. Dlatego wystarczy modlitwa o ochronę, by czuć się bezpiecznie. Chyba że sami otworzymy drzwi złemu duchowi, ulegając mu. W podobny sposób Szatan straszył Jezusa na pustyni. Np. straszył go głodem i pragnieniem i dlatego kusił Go, by zamienił kamienie w chleb. Przecież jako Bóg mógłby to uczynić. Również w Ogrójcu Szatan straszył Jezusa, mówiąc, że „kielich” cierpienia jest dla niego nie do uniesienia. Szatan już nic więcej nie mógł zrobić, nie mógł Go już niczym innym przekonać, wiec Go straszył.

To znaczy, że Bóg nie dopuszcza sytuacji w naszym życiu, z którymi sobie nie poradzimy?

Nie, Bóg nie dopuszcza na nas cierpienia ponad naszą miarę. Co więcej – daje środki do tego, by je przezwyciężyć. Zły duch natomiast wyolbrzymia trudności i przekonuje, że nie damy rady. Cała tajemnica w tym, by nie upadać na duchu. W konsekwencji kryzys prowadzi nas zawsze do czegoś dobrego.

Twój nowy audiobook "Jestem legendą" zwraca uwagę na Józefa Egipskiego, który miał silne doświadczenie kryzysu.

Tak. Józef to postać ze Starego Testamentu, którego bracia znienawidzili, ponieważ był ukochanym synem ojca, a ten darzył go szczególnymi względami. I pewnego dnia bracia sprzedali go jak zwykłego niewolnika. O Józefie nie można powiedzieć, że sam tę sytuację sprowokował. Nie otrzymał także od razu odpowiedzi, czemu ona miała służyć. Ostatecznie jednak doprowadziła do tego, że Józef stał się najpotężniejszą osobą na świecie. Potężniejszą nawet niż faraon. Stał się kluczową postacią dla narodu izraelskiego, a także i dla nas. A zaczęło się od tego, że zdradzili go najbliżsi. Ilu ludzi w takim momencie popełniłoby samobójstwo? A on zaufał Bogu. Później, kiedy już stanął na nogach, został fałszywie oskarżony o próbę gwałtu. Znów spotkała go niesprawiedliwość. A on, zamiast poddać się, w więzieniu uczył się zarządzania ludźmi i innych przydatnych umiejętności, które później wykorzystał.

To znaczy, że kryzys jest zwiastunem dobrej nowiny?

Jak najbardziej.

A jaki związek mają przeżywane przez nas kryzysy z krzyżem? Jak je do niego odnosić? Często spotykam się z tym, że cierpienie, które przeżywamy, także kryzysy, nazywa się krzyżem. Czy tak jest w rzeczywistości?

Dla mnie krzyż jest jeden: ten Jezusowy. Cierpieniem był on dla Jezusa, dla nas jest Drzewem Życia. Jego przekleństwo dla nas jest błogosławieństwem, a Jego cierpienie – zdrowiem. Dlatego dla każdego człowieka, który cierpi, krzyż Jezusa jest pocieszeniem. Pamiętasz, tę historię, kiedy Mojżesz wywyższył węża na pustyni? To było wtedy, kiedy na Egipcjan spadła plaga jadowitych węży. Jeśli kogoś ukąsiły, ten człowiek musiał umrzeć. A wtedy Bóg odpowiedział na błagalną modlitwę Mojżesza i polecił mu, by wystawił miedzianego węża pośrodku obozu. Od tej pory, jeśli kogoś ukąsił prawdziwy wąż, a człowiek spojrzał na miedzianego pośrodku obozu – przeżył. Ta historia dobrze obrazuje słowa Jezusa, kiedy mówił, że umrze na krzyżu, ale zostanie wywyższony, a każdy, kto spojrzy na krzyż, będzie zbawiony, a więc także uwolniony od cierpienia. Natomiast Jezus tak naprawdę nie mówił o krzyżu zbyt wiele w odniesieniu do nas. Poza słowami, że jeśli ktoś chce iść za Nim, ma wziąć swój krzyż i Go naśladować. Dla mnie kluczowe jest słowo „swój”. Co to znaczy? Dla Jezusa krzyż był symbolem miłości i pasji, także namiętności. I symbolem tego, jak wiele można zrobić z miłości. Dlatego, kiedy kieruje do nas te słowa, przede wszystkim mówi: „Rób to, co jest istotą twojego życia, twoją pasją i namiętnością”. Także namiętnością do osoby. Zadaj sobie pytanie, co lub kto jest największą miłością twojego życia, a wtedy będziesz wiedziała, co jest twoim prawdziwym krzyżem. Istotą życia jest pasja i miłość. A to nie jest źródłem krzywdzącego cierpienia. To tak jak sportowiec, który kocha to, co robi, i chce być w tym dobry, musi ćwiczyć i nieraz wstawać o świcie. To nie zawsze jest przyjemne (np. zakwasy w mięśniach). Ale czy on cierpi z tego powodu? Wie, co jest jego celem, dąży do niego i to go uskrzydla, i daje siłę. Nie zgadzam się z twierdzeniem, że gdy ktoś doświadcza jakiegoś nieszczęścia, to nazywa je krzyżem. Np. gdy masz dziecko i ono robi coś głupiego, co jest przeciwne twoim poglądom, to krzyżem nie jest dla ciebie dziecko, ani to, co robi, ale twoja miłość do niego, czyli zadanie, które masz do wykonania. Nie oznacza to, że masz się poddać biernie jego zachowaniu, ale masz zadawać sobie pytanie: „Co zrobić, by dobrze je wychować, jak mu pomóc, by było szczęśliwe? Jakie działanie podjąć?”.

To znaczy, że paradoksalnie może się zdarzyć, że kiedy człowiek odrzuca krzyż (w rozumieniu: miłość) z lęku przed cierpieniem, zamiast poczuć się lepiej, prowokuje kryzys?

Tak, bo odrzucenie miłości powoduje, że to puste miejsce zaczyna wypełniać lęk i wszystkie jego konsekwencje.

Zatem, kiedy pojawia się kryzys, to pierwszym pytaniem, które muszę sobie zadać jest: czy ja realizuję miłość mojego życia? Tak.

o. Fabian Błaszkiewicz SJ

źródło: katolik.pl

 

DROGA KRZYŻOWA

Góra Św. Doroty znana jest przede wszystkim z zabytkowego kościółka leżącego na jej szczycie, z cudownego źródełka w kapliczce znajdującej się na wschodnim zboczu, szlaków turystycznych - czerwonego i zielonego - oraz szlaku św. Jakuba. Nie jest zbyt znana z tego, że od 2005 roku były na niej stacje drogi krzyżowej poświęcone przez  ks. proboszcza Wojtuszkiewicza. Prawie wszystkie stacje przyniszczyły się; od września 2011 są nowe. Zostały poświęcone przez ks. proboszcza Piotra Pilśniaka. Droga krzyżowa zaczyna się na ścieżce od strony miasta do kościoła Św. Doroty (szlakiem Św. Jakuba oraz szlakiem czerwonym i zielonym) około 200 m. od ul. Szopena. Zlokalizowana w leśnej scenerii stanowiącej oazę spokoju sprzyja modlitwie do której serdecznie zapraszamy.

Parafianie

 

INFORMACJE

Ochrzczeni:

  • Michalina Krystyna Saternus
  • Olaf Damian Mastalerz
  • Alicja Natalia Kozieł

Zmarli:

  • Irena Czardyban

 

ŻYCZENIA

Dla naszej kochanej koleżanki Mirusi z okazji urodzin serdeczne życzenia zdrowia, szczęścia, radości, błogosławieństwa Bożego oraz opieki Matki Najświętszej i świętych Patronów

koleżanki i koledzy z chóru na czele z dyrygentem

 

Z okazji setnego wydania Naszego Kościoła wszystkim parafianom życzymy niezmiennie miłej lektury oraz zadowolenia z naszych działań. Natomiast sobie - sukcesów w dalszej pracy nad tygodnikiem, wielu pomysłów i projektów do zrealizowania, pomyślnie układającej się współpracy w redakcji oraz przede wszystkim - cierpliwości.

zespół redakcyjny „NK”

 

Wszystkim obchodzącym w najbliższym tygodniu imieniny i rocznice urodzin życzymy szczególnego błogosławieństwa Bożego, opieki Matki Bożej, potrzebnych łask i wstawiennictwa św. Patronów

życzy Redakcja „NK”

 

NUMER KONTA PARAFII: 42 2490 0005 0000 4500 3360 5563

 

 


Redakcja: Anna Śmigielska, Joanna Stępień, Anna Dudek, Grzegorz Pieńkowski, Ks. Piotr Pilśniak

E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Życzenia, artkuły oraz wiersze można przysyłać pocztą elektroniczną na adres „NK”.

Redakcja zastrzega sobie prawo wprowadzenia korekty nadesłanych tekstów.

"Nigdy nie jest tak, żeby człowiek, czyniąc dobrze drugiemu, tylko sam był dobroczyńcą. Jest równocześnie obdarowywany, obdarowany tym, co ten drugi przyjmuje z miłością".